Gdy banderowiec zostaje polskim bohaterem

Kazimierz Wóycicki, historyk i publicysta, członek Studium Europy Wschodniej, zawodowo raczej obracający się w sferze relacji polsko-niemieckich, postanowił zająć się problemem pojednania polsko-ukraińskiego i udał się na Ukrainę „w poszukiwaniu pamięci o UPA”, co dokładnie w odcinkach zrelacjonował na swoim blogu (http://kazwoy.wordpress.com/).

Czytając poszczególne wpisy trudno zorientować się, czy autor jest ekspertem, który popularnonaukowymi metodami, upraszczając, swoiście „odkłamuje” historię OUN-UPA dla przeciętnego czytelnika, czy też może został rzucony na nowy, obcy sobie odcinek frontu walki ideologicznej i radzi sobie korzystając z gotowych szablonów i maskując niewiedzę pewnością siebie.

Budowaniu image eksperta służą liczne zwroty, w których Wóycicki dystansuje się od różnych utartych poglądów, np. „Przeciętny Polak (na co zapracowała propaganda PRL i teraz Putina) może sobie wyobrażać, że Wołyń jest pełen pomników UPA”, albo: „Wbrew wszelkim stereotypom UPA nikt tu nie upamiętnia”, czy też: „Ukraina jest dla Polaka pełna niespodzianek i całkiem inna niż mówią stereotypy”. Wóycicki ex catedrae wielokrotnie krytykuje polskich autorów Wikipedii za antyukraińskie uprzedzenia. Wyżywa się na polskiej pamięci o UPA jako jednostronnej, uproszczonej, zafałszowanej. Czytelnikowi, który nic, lub niewiele wie o Ukrainie i OUN-UPA, wykład Wóycickiego może zaimponować i trafić do serca.

Z drugiej strony, bardziej wyrobionemu czytelnikowi lampka ostrzegawcza zapala się już przy najdrobniejszych sprawach. Gdy autor pisze o „Andri Melniku”, „Lesi Ukraince”, „Szuchewiczu”, „Stefanie Banderze” to raczej nie mamy do czynienia z nonszalancją mistrza, ale oznaką jakiegoś podstawowego problemu z językiem ukraińskim. A kto jest niestaranny w sprawach małych, zazwyczaj nie dba też o sprawy większe. Wpisy Wóycickiego poprzetykane są licznymi błędami rzeczowymi.  Oto pisze, że termin „banderowiec” to „wynalazek sowiecki”. A przecież określenie „banderowcy” pojawiło się w broszurach OUN-M już w 1941 roku. Sama OUN Bandery też nic nie robiła sobie z rzekomo sowieckiego pochodzenia tego „wynalazku”, skoro w 1950 roku sama siebie dumnie nazwała „banderowcami” w broszurze pt. „Kim są banderowcy i o co walczą”.

Informacja podawana przez Wóycickiego, iż „tylko mniej więcej 50% [Ukraińców] uważa go [Banderę] za bohatera” jest prawdopodobnie wyssana z palca. Według sondażu przeprowadzonego przez renomowany Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii w 2013 roku, tylko 22% Ukraińców miało pozytywny stosunek do Bandery. Jedynie 1/3 była przeciwna odebraniu mu tytułu „Bohatera Ukrainy” w 2010 r. W podobnym stopniu zawyżona jest podawana na blogu liczba ofiar Wielkiego Głodu – ok. 5 mln, bowiem wiarygodne, nie upolitycznione badania mówią o ok. 3 milionach ofiar. Trudno dociec, czy jest to niewinna pomyłka czy może coś więcej – trzeba wiedzieć, że nacjonaliści ukraińscy sztucznie pompują liczbę ofiar Hołodomoru próbując prześcignąć w tym Holokaust, przy okazji oskarżając Żydów o sprawstwo tragedii lat 1932-33. Trzeba przyznać, że Wóycicki zdaje się znać „hierarchię dziobania” i znajduje złoty środek między prawdą a skrajną propagandą.

Kolejną nieprawdą jest stwierdzenie, że współpraca Bandery z Niemcami w latach 1939-1941 była zaledwie „taktyczna”. To oczywiście kolejna konfabulacja ukraińskich kolaborantów Hitlera rezonowana przez Wóycickiego. Przeczy temu choćby passus z deklaracji niepodległości banderowskiego państwa z 1941 r. (tak wychwalanej na blogu Wóycickiego): „Nowo powstające ukraińskie państwo będzie ściśle współpracować z Narodowo-Socjalistycznymi Wielkimi Niemcami, które pod przewodnictwem swojego wodza Adolfa Hitlera tworzą nowy ład w Europie i na świecie…”. Już po aresztowaniu Bandera i jego „premier” Stećko zapewniali Niemców w swoich elaboratach, że są im bliscy ideowo i nie współpracują z nimi „ze strachu albo z oportunizmu”, ale dlatego, że Ukraina i Niemcy są skazane na sojusz. Jeśli ktoś tu traktował współpracę taktycznie, byli to Niemcy, którzy wykorzystali swoich ukraińskich pomocników do zadań szpiegowskich i dywersyjnych, jako tłumaczy, przewodników i w końcu jako wykonawców pogromów, a gdy gorliwy wykonawca zażądał wygórowanej nagrody, pokazali mu figę z makiem.

Podobnych „błędów” jest więcej, nie ma tu miejsca na wyliczanie ich wszystkich. Idą one w jedną stronę – służą ocieplaniu wizerunku OUN-UPA. Wóycicki zupełnie „odlatuje” w opisie i ocenach UPA. Jak mówią Amerykanie, „garbage in, garbage out”.

Romana Szuchewycza nazywa Wóycicki „twórcą UPA”, „potężnej formacji wojskowej skierowanej przeciw III Rzeszy oraz sowieckiej Rosji”. Twierdzenie, że pod wodzą tego „twórcy” (co jest kolejną nieprawdą, ponieważ założycielem UPA był zupełnie ktoś inny) formacja ta walczyła z III Rzeszą, jest zabawne. Szuchewycz, wychowanek szkoły gestapo w Zakopanem, wiernie służący Niemcom w latach 1939-1942 w batalionach Nachtigall i Schuma, zostając latem 1943 dowódcą UPA, zamknął (i tak marginalny) niemiecki front UPA, wchodząc ponownie w sojusz z III Rzeszą. Gdyby UPA Szuchewycza realnie a nie deklaratywnie walczyła z Niemcami, szef dystryktu lubelskiego nie powiedziałby w kwietniu 1944, że Wehrmacht nie chce zwalczać UPA, ponieważ „nacjonalistyczne bandy nie przeszkadzają w dowozie, nie wysadzają mostów i nie zabijają niemieckich funkcjonariuszy.” UPA w całej swojej historii zabiła prawdopodobnie nie więcej niż kilkuset niemieckich żołnierzy i policjantów (i to głównie z formacji cudzoziemskich a nie etnicznych Niemców), przeważnie w walkach obronnych. UPA nie tyle walczyła z Niemcami, co była przez nich zwalczana, i to tylko okresowo i niezbyt aktywnie. Równie zabawne jest nazywanie UPA, liczącą maksymalnie 25 tys. ludzi, „potężną formacją”. Dla porównania: 7-krotnie mniej liczni od Ukraińców wołyńscy Polacy byli zdolni wystawić siłę (27 Dywizję Piechoty AK) liczebnie niewiele ustępującą wołyńskiej UPA.

Wóycicki wielokrotnie nazywa UPA „ukraińskim ruchem narodowym” tworząc zwodnicze wrażenie, że była to organizacja ogólnoukraińska a nie fenomen lokalny o rodowodzie głównie galicyjskim, który nie zdobył poparcia na centralnej i wschodniej Ukrainie. Umacnia to wrażenie także poprzez przedstawianie mylnej percepcji UPA na współczesnej Ukrainie. Przykładowo pisze Wóycicki, że „Roman Szuchewycz jest dla Ukraińców bohaterem narodowym”, chociaż zaledwie 16% Ukraińców miało pozytywny stosunek do tej postaci (sondaż KMIS z 2012r.). Inny przykład takiego bezpodstawnego sloganu to „UPA jest dla Ukraińców czymś więcej niż AK”, chociaż zaledwie 10% Ukraińców preferowało UPA we wspomnianym sondażu (mając jeszcze do wyboru… Armię Czerwoną i Wehrmacht). Oceny przedstawiane przez Wóycickiego można by uznać za jakoś reprezentatywne jedynie dla Galicji (odpowiednio 45 i 70% w w/w sondażu) oraz dla wyborców Swobody (42 i 57%). Można dojść do ponurego wniosku, że dla Wóycickiego reprezentatywny Ukrainiec to mieszkaniec Galicji głosujący na nacjonalistyczną Swobodę.

Wszyscy Ukraińcy na blogu Wóycickiego to zwolennicy UPA, przeciwnicy zaś to nieokreślone narodowościowo „kręgi o mentalności postsowieckiej”. Wóycicki wydaje się cierpieć na to, co Andrij Portnow nazwał „intelektualnym galicyjskim redukcjonizmem”, czyli wyobrażenie, że prawdziwi Ukraińcy wyznają poglądy właściwe dla mieszkańców Galicji (Hałyczyny). Podkreślmy, redukcjonizm, który zdaniem Portnowa służy Putinowi i stanowi zagrożenie dla spoistoiści Ukrainy. Podobnie wyraził się ostatnio inny ukraiński intelektualista Wasyl Rasewycz: Dużo pisałem i wielokrotnie uprzedzałem, że tworzenie się współczesnego społeczeństwa ukraińskiego jest niemożliwe, jeżeli u podstaw kłaść się będzie wyłącznie historyczną tożsamość. Tak, bohaterowie przeszłości nas dzielili, zamieniając nas jeżeli nie we wrogów, to w nieprzejednanych przeciwników. […] Otóż, jeżeli ktoś chce po prostu pogodzić antagonistyczną pamięć, sprowadzić do wspólnego mianownika te wszystkie fakty i w dodatku spodziewa się pomyślności dla takiej hybrydy, to skazuje on społeczeństwo ukraińskie na ciągłe zatargi. […] Starania władz, by stworzyć ogólnoukraińską wersję tradycji historycznej według jednej „heroicznej” historii, narażają społeczeństwo ukraińskie na rozbrat i rozłam. [1]

Od siebie dodam, że Wóycicki poprzez upowszechnianie poglądu, że Ukraińcy są (względnie powinni zostać) czcicielami UPA szkodzi także prawdziwemu pojednaniu polsko-ukraińskiemu. Może podać rękę tym polskim nacjonalistom, którzy krzyczą, że „każdy Ukrainiec to banderowiec”, w związku z czym należy domagać się od Ukrainy przeprosin, odszkodowań i za karę wtrącić ją w ręce Rosji. Ponadto niweczy wysiłki tych nielicznych ukraińskich intelektualistów, którzy mają odwagę walczyć z zalewem proupowskiej narracji na Ukrainie, starając się promować poglądy bardziej stonowane. Zamiast popierać formowanie pamięci Ukraińców na nacjonalistyczną modłę mógłby Wóycicki wspierać promowanie na Ukrainie np. poglądów kanadyjsko-ukraińskiego historyka Johna Paula-Himki (Iwana-Pawła Chymki), który argumentuje, że zbrodnie OUN-UPA zdyskredytowały ten ruch a sama fanatyczna walka z Sowietami (która i tak wiązała się z masowym terrorem wobec ludności cywilnej nie popierającej UPA) nie jest wartością samą w sobie: Wojskowe walory nie są kluczowe dla oceny ideologicznego i narodowego ruchu, lecz aspekty programowe i polityczne. Mówi się, że najlepszymi żołnierzami byli Niemcy. Walczyli przeciwko światu, który przewyższał ich wielokrotnie w liczbie żołnierzy i sprzęcie. Ale odważny Hans walczący o każdą ulicę na stalingradzkim mrozie nie może polepszyć ideologicznego obrazu niemieckiego narodowego socjalizmu. [2]

Prawdziwe pojednanie polsko-ukraińskie może nastąpić dopiero wówczas, gdy Ukraińcy zdają sobie sprawę z ogromu zbrodni OUN-UPA, i że gloryfikowanie formacji, która zabiła 13 razy więcej bezbronnych cywili (w tym dziesiątki tysięcy swoich rodaków) niż żołnierzy przeciwnika, jest po prostu niegodne i nie może zostać zaakceptowane. Muszą Ukraińcy dostrzec oczywistość, którą widzieli współcześni:Jako jeden z dziwów moralnych tej wojny przejdą niewątpliwie do historii poczynania nacjonalizmu ukraińskiego, który uchylając się od walki ze zbrojnymi siłami okupantów, wyładowywał swą energię wojskową w masowych, okrutnych mordach bezbronnej ludności polskiej, w tym dzieci, kobiet, starców. [3]

Państwa budowane są w drodze zdobywczych lub wyzwoleńczych pochodów walk frontowych, a nie w drodze barbarzyńskich metod masakry, skierowanych nawet na wrogą, ale bezbronną ludność. […] Kiedy my dziś tak ostro występujemy przeciwko barbarzyńskim metodom, jakie Niemcy stosują wobec nas, to czym my wyjaśnimy przed kulturalnym światem takie same swoje „wyczyny bojowe”? [4]

Dopiero gdy to wspólne spojrzenie nas połączy, będzie można mówić, że warunek sine qua non pojednania został spełniony. Jednak narracja Wóycickiego idzie w zupełnie przeciwnym kierunku. Warto zwrócić uwagę na fałszywy opis, który Wóycicki stosuje dla rehabilitacji UPA, pisząc o tzw. zbrodni wołyńskiej: „W całości dziejów UPA „Wołyń” jest to ich niewielki fragment…”. Jest to z jednej strony redukowanie zbrodni UPA do terenu Wołynia, co przy stosowaniu narracji przedstawiającej UPA jako fenomen ogólnoukraiński (o czym była mowa wyżej) pozwala na marginalizowanie dokonanej zbrodni. Służy temu też manipulowanie okresami: ludobójstwo (Wóycicki unika tego słowa jak ognia) wydaje się mieć miejsce tylko w 1943 r., natomiast działalność UPA trwa u niego do 1950 a nawet do 1960 r. W rzeczywistości okres najbardziej aktywnej działalności UPA to lata 1943-48 (później była praktycznie rozbita), z czego pierwsza połowa to okres największych zbrodni na Polakach, a druga – na Ukraińcach. Nie trzeba chyba dodawać, że terytorialnie działalność UPA całkowicie pokrywała się z mapą ludobójstwa.

Polemika z absurdalnym poglądem Wóycickiego, iż UPA to ukraińska AK (albo nawet więcej niż AK), wykracza poza ramy tego artykułu. Różnic jest tak wiele, że należałoby napisać na ten temat osobny artykuł. Pogląd taki świadczy o ignorancji albo skrajnie złej woli.

 

Po takim upudrowaniu OUN-UPA Wóycicki może przejść do sedna sprawy - postuluje, by Polacy nie tylko tolerowali heroizację UPA ale wręcz sami brali w niej udział! Pisze na blogu: „[Szuchewycz] jest i powinien być również dla Polaków postacią o cechach bohatera, nawet jeśli ma być to bohater z gorzką skazą współwiny za zbrodnię”.

Bodaj po raz pierwszy wysunięto taki postulat. Wcześniej usiłowano narzucić Polakom amnezję o ofiarach wołyńsko-małopolskich oraz „zaledwie” obojętność na heroizację OUN-UPA. Poglądy te, odrzucone przez polskie społeczeństwo, dzisiaj znowu są wyciągane z lamusa na potrzeby zmienionej, pomajdanowej sytuacji politycznej. Banderowskiej „inicjatywnej mniejszości”, która narzuciła Majdanowi swoją symbolikę oraz pchnęła w stronę brutalnej konfrontacji zakończonej zmianą władzy w Kijowie, należy się przecież nagroda, a nowej, hołubionej władzy należy usunąć spod nóg kłodę na drodze do Europy w postaci niewygodnej polskiej pamięci. Jak proroczo napisał Andrzej A. Zięba dwa lata przed Majdanem: Znaczenie walki o honor OUN i UPA wynika z ogólnej logiki walki politycznej na współczesnej Ukrainie. Mit ten - w wersji twardej i miękkiej - stanowi podstawę tożsamości niektórych grup konkurujących o władzę w Kijowie. W przyszłości może stać się skutecznym narzędziem politycznym, ale na razie aktywnie jest eksploatowany tylko regionalnie, na Zachodniej Ukrainie. Dla celów ideologicznego podboju Kijowa mit ten powinien zostać oczyszczony z grzechów pierworodnych. [5]

Skoro podbój Kijowa już się dokonał (czego dowodem liczne sygnały świadczące, że nowe władze będą prowadzić proupowską politykę historyczną), następnym przedmiotem podobnej inżynierii pamięci może być polskie społeczeństwo. Wóycicki zresztą nie ukrywa, że „polsko-ukraińskie pojednanie” (co należy rozumieć jako polską aprobatę dla mitologii UPA) jest ważne dla Europy. Sygnały świadczące o tym, że możemy być świadkami kolejnego spektaklu pt. „pojednanie polsko-ukraińskie” płyną także z innych stron. Powracają propozycje „okrągłego stołu” historyków z udziałem m.in. „kłamcy wołyńskiego” Wołodymyra Wiatrowycza, który po Majdanie stanął na czele ukraińskiego IPN. Jest oczywiste, że musiałoby to oznaczać poparcie proupowskiej narracji przez polski establishment.

Co oznaczałoby takie „pojednanie” dla polskiej pamięci o zbrodniach UPA, można się tylko domyślać. Zdaniem Wóycickiego „…pamięć o polskich ofiarach rzezi wołyńskiej winna się przede wszystkim wyrażać w wysiłkach na rzecz pojednania polsko-ukraińskiego”. Zatem imperatyw który do tej pory przyświecał „rodzinom wołyńskim” - zmarłych pochować, uczcić, ocalić od zapomnienia – Wóycicki degraduje na rzecz politycznie motywowanego, swoiście pojmowanego „pojednania”. Ostatnio jeszcze dalej poszedł szef Związku Ukraińców w Polsce Piotr Tyma sugerując, że przypominanie ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego może być przejawem tzw. mowy nienawiści. Różnorodne ataki kieruje się wobec organizacji i mediów kresowych („ruscy agenci”, „marionetki Putina”). W słowach tych pobrzmiewa groźba całkowitego zablokowania i tak kulejącego procesu upamiętniania ofiar UPA, metodami administracyjnymi czy prawno-karnymi, gdyby propozycje te zdobyły poparcie establishmentu. Precedens w tej kwestii już nastąpił – jeden z uczestników marszu upamiętniającego wołyńską „krwawą niedzielę” 11 lipca w Chełmie został aresztowany przez policję pod zarzutem propagowania ustroju faszystowskiego (aresztowany niósł flagę ze znakiem falangi; żeby było jasne – jestem przeciwny próbom zawłaszczania sprawy pamięci przez organizacje skrajne); dokładnie w tym samym czasie prokuratury bez żadnego uzasadnienia poumarzały, bądź odmówiły wszczęcia śledztw w sprawie propagowania w Polsce symboli i haseł OUN-UPA, co na przykład oznacza, że skandowanie banderowskiego hasła „sława nacji, śmierć wrogom” nie jest uznawane przez nie za podżeganie do nienawiści. Osoby które złożyły te doniesienia, były przesłuchiwane przez policję w taki sposób, jakby były podejrzanymi a nie świadkami. Czy doczekamy czasów, kiedy wspominanie ofiar UPA będzie mową nienawiści, a złorzeczenie wrogom ukraińskiej nacji oznaką miłości i pojednania?

Tak może wyglądać to nowe, pomajdanowe pseudopojednanie polsko-ukraińskie. Polacy, urobieni przez podobnych Wóycickiemu technologów pamięci, będą „szanować ukraińską wrażliwość” i jednoczyć się z Ukraińcami w sławieniu „herojów UPA”. Wtedy być może pozwoli im się pamiętać o zabitych przodkach, oczywiście najlepiej bezobjawowo, bo tylko to nie zagrozi „pojednaniu” z postupowcami.

Zastanawia mnie tylko jedno – kilka lat temu ten sam Kazimierz Wóycicki napisał coś takiego: Zbrodnie dokonywane przez Moskwę są dziś dla historyków oczywistością. Mają one zarówno charakter zbrodni wojennych jak i ludobójstwa. Wspominanie o nich jest jednak politycznie trudne, wobec braku jakiejkolwiek szerszej debaty rozrachunkowej w Rosji. Czy jednak, jeśli chcemy widzieć Rosję w Europie, nie powinniśmy oczekiwać od Rosji takiego samego rozrachunku z historią, jakiego dokonano w  Niemczech i jaki dokonuje się w wielu krajach europejskich? Wymogi takie stawia się dzisiaj Serbii i Chorwacji. [6]

Dlaczego nie można wymagać tego samego od Ukrainy? Czyżby standardy europejskie Ukrainy nie obowiązywały?

Krzysztof Janiga



Dodaj komentarz

Plain text

Projekt i realizacja: